UBERTI CATTLEMAN 1873
2023-01-19 14:49
Kapiszonowy Uberti Cattleman 1873
w wersji z lufą 7,5”
Kolekcjonerzy, a przede wszystkim miłośnicy broni czarnoprochowej doskonale znają włoską wytwórnię broni Aldo Uberti&Company z siedzibą w urokliwym, alpejskim i słynnym z pracowni rusznikarskich Gardone Val Trompia. Przedsiębiorstwo działa nieprzerwanie od roku 1959 i cieszy się wielką estymą pośród rzeszy odbiorców. Specjalizacją Uberti są repliki broni historycznej, szczególnie amerykańskiej z wieku XIX. Stąd katalogi Uberti oferują wszelkiego rodzaju dawne rewolwery kapiszonowe, karabinki i strzelby zasilane prochem czarnym. Nie brakuje oczywiście w ofercie doskonałych kopii broni strzelającej amunicją scaloną. Włoska fabryka znana jest użytkownikom cywilnym, również rekonstruktorom historycznych potyczek a nawet hollywodzkim planom filmowym, które zaopatrują aktorów właśnie w repliki produkowane u podnóża włoskiej części Alp. Broń Uberti słynie z doskonałej jakości i oryginalnego wykończenia powierzchni w fascynujących, niepowtarzalnych barwach płomienia węgla drzewnego. Tolerancje odtwarzania pierwowzorów są bardzo wysokie i według producenta wynoszą 0,001 mm dla poszczególnych części. Uberti głosi, że wytwarzane w procesach nowoczesnej obróbki kopie są lepsze od oryginałów, i prawdopodobnie mają rację…
Testowaliśmy już kilka produktów Uberti, które zauroczyły nie tylko jakością ale właśnie walorami estetycznymi. Masywny, choć przecież nieduży derringer Maverick w kal. 45 LC uwodził imponującą wiązką dwóch luf; karabinek rewolwerowy w kal. 45 LC w oparciu o Colta SAA budził sny o dzikiej prerii; kapiszonowy karabinek rewolwerowy w kal. 44 projektowany na bazie rewolweru Remingtona udowadniał praktyczną siłę dawnej broni; a krótsza, czarnoprochowa wersja Colta SAA nazywana przez Uberti Cattlemanem rozpalała wyobraźnię skrywanego przed światem rewolwerowca.
Podczas wspominanych wyżej testów mieliśmy w zanadrzu też kopię rewolweru Colta w wersji czarnoprochowej z lufą 7,5” i właśnie na tę broń przyszła dzisiaj pora. Cattleman Uberti jest chyba głównym rywalem, na rodzimym rynku broni czarnoprochowej, sześciostrzałowca Remingtona. Obie bronie są na tyle popularne w ostatnich latach i na tyle pożądane, że ceny wystrzeliły w górę o dobrych kilkaset złotych, a niektóre konstrukcje zupełnie zniknęły z rynku, np. testowana przez nas wersja kapiszonowa karabinka rewolwerowego. Fakt ten nie dziwi, biorąc pod uwagę mizerny udział Polaków w posiadaniu broni palnej bojowej, ale też jakość wykonania i praktyczne możliwości, które oferują prezentowane bronie. Część społeczeństwa wciąż nie zdaje sobie chyba sprawy, że omawiane rewolwery niezwykle skutecznie i systematycznie pozbawiały życia w wieku XIX. Testowany Cattleman jest co prawda tak zwaną „konwersją wsteczną” broni zasilanej nabojem scalonym, ale już oryginalny Remington od kołyski wykorzystywał niebagatelną energię prochu czarnego, udowadniając niemałą siłę obalającą. Testowane jednostki to nie byle jakie zabawki, a w rękach sprawnego strzelca śmiertelnie niebezpieczne bronie.
Cattlemana w wersji kapiszonowej nigdy nie istniał w XIX wieku – to swoiste kuriozum naszego systemu prawnego, który z takich samych powodów zakazuje zakupu wersji czarnoprochowej Rugera Old Army (choć Ruger, faktycznie nie jest kopią broni czarnoprochowej, ani nawet kopią żadnego rewolweru z XIX wieku). Jednak czy tylko ten fakt był problemem naszego systemu? A może możliwość strzelania z Rugera mieszanką prochu czarnego i bezdymnego, co skutkuje energią zbliżoną do nabojów Magnum? Ruger Old Army wytrzymuje prawie wszystko. Producent oparł szkielet, bęben, lufę i rozwiązania o masywną budowę Rugera Blackhawka. Na stronach amerykańskich znajdziemy informacje, że z Rugera Old Army fabrycznie odstrzelono wszystkie komory, ładując je prochem bezdymnym do pełna. Nie próbujmy jednak podobnych „duplex’ów” w swoich replikach z Uberti – te noszą wyraźną inskrypcję Black Powder Only i z pewnością nie sprostają takim eksperymentom.
Kapiszonowy Uberti Cattleman w kal. 44 z lufą 7,5” prezentuje wysoką jakość wykonania. Szkielet jest tradycyjnie odpuszczony w płomieniu węgla drzewnego i fantastycznie kolorowy – nadaje to broni niepowtarzalnego sznytu. Cattleman pochodzi z prostej linii od Colta SAA i powiela jego rozwiązania: zostawiono nawet prętowy wybijak wystrzelonych łusek, który w wersji kapiszonowej pełni tylko funkcję estetyczną oraz otwieraną na prawą stronę pokrywkę bębna do ładowania amunicji scalonej. Wybijak może zostać użyty w ostateczności do ubijania przybitek, może nawet i kuli, ale na pewno nie spełni tej samej funkcji co pobojczyk w Remingtonie New Model Army 1858. Z kolei zastosowanie odchylanej zaślepki pomaga w zamknięciu bębna po jego umiejscowieniu w gnieździe, a także służy do założenia kapiszonów na kominki; ułatwia też ich demontaż lub służy ocenie gotowości do strzału. Ale najważniejsze, że całość prezentuje się wyśmienicie.
Rewolwer świetnie też leży w dłoni (pomimo potężnej masy – załadowana sześcioma kulami 9 – cio gramowymi broń waży 1230 gramów, długość to ponad 30 cm!), a to zasługa ergonomicznego, dość sporego, orzechowego chwytu. 7,5” lufa ma głębokie bruzdowanie (6 bruzd prawoskrętnych) z gwintem o skoku 30”. Przyrządy celownicze są z kolei tradycyjne – zdecydowanie to broń westernowa, intuicyjna, do strzelania z biodra i rekreacji. Strzelaliśmy do tarczy oddalonej na 25 metrów, z ołowianej kuli, nie stożkowej, o masie ok. 9 gramów, z naważką prochu czeskiego w ilości ok. 25 granów. Skupienie z prowizorycznej podpórki jest dość dobre, biorąc pod uwagę ogromną, trójkątną muchę i korytko w górnej części szkieletu przechodzące w prostokątną szczerbinę. Cel 25 cm obrywa za każdym razem, jeśli weźmiemy pod uwagę poprawkę wysokości. Celowanie przy zgrywaniu przyrządów celowniczych kończy się umieszczeniem kuli ok. 40 cm poniżej zamierzonego punktu. Winna jest ogromna mucha, bo aby trafiać, gdzie chcemy należałoby widzieć jej pełny zarys w szczerbinie. Z kolei polerowana do błysku lufa nie pomaga w znalezieniu konkretnego punktu odniesienia, stąd punkt celowania należy wynieść sporo ponad zamierzony cel (to jednak odniesienie tylko do pocisków kulistych) .
Zdecydowanie należy pochwalić wspaniały mechanizm spustowy, typowo „koltowski”, płynny, wręcz miękki, czterotaktowy „C-O-L-T”. Pierwsza pozycja zabezpiecza kurek i odciąga iglicę od kominka na bębnie, druga pozwala wyciągnąć bęben i swobodnie go przekręcać, trzecia pozycjonuje i blokuje bęben, czwarta napina kurek do strzału i ustawia kominek w bębnie naprzeciwko iglicy. Siła potrzebna do ściągnięcia napiętego kurka jest wręcz idealna, regularna, wyczuwalna, brak jakiejkolwiek chropowatości, tarcia mechanizmów, przedwczesnego strzału – to spust jaki chcielibyśmy mieć w każdej broni w trybie SA.
Samo posiadanie Cattlemana Uberti cieszy użytkownika; mało że broń sprawia wielką frajdę na strzelnicy, to wygląda wyśmienicie. Kuty, masywny szkielet i kurek są tradycyjnie odpuszczone w płomieniu węgla drzewnego. Kolory są niepowtarzalne, wpadają w szafir, kobalt, miedź, cynamon, umbrę… Chwyt, lufa, osłona wyrzutnika są polerowane i oksydowane na czarno. Wydaje się, że broń ma bardzo solidną budowę, poza jednym, istotnym elementem…
Bębny są wykonane z miękkiej stali i jest to widoczne już po kilkudziesięciu strzałach. Opory ustalające pozycję bębna odkształcają się nad wyraz szybko, ślady współpracy z popychaczem i uderzenia tylnej części bębna o masywną, obszerną ścianę oporową szkieletu wskazują na użycie materiału o niższej twardości. Wydaje się, że to celowy zabieg, który zmusi użytkownika do zakupu kolejnych bębnów, których na rynku nie brakuje i które do najtańszych nie należą. Stary Remington Hege Uberti, pomimo prawie pięćdziesięciu lat swojego żywota, posiada bęben o ciągle mizernych śladach użytkowania. Cattleman, na co wskazują prywatni użytkownicy, ma właśnie tę istotną wadę – bęben zostaje „sklepany” w miejscu uderzenia o twardy szkielet. Z drugiej strony, zużycie bębna nie nastąpi tak szybko, żeby spowodować problemy we współpracy z popychaczem (zastanówmy się też, ile strzelamy rocznie, biorąc pod uwagę dostępność otwartych strzelnic i magiczną wręcz wyprawkę „czarnoprochowca”).
Nasuwa się jeszcze jedna uwaga w stosunku do bębna – pojemność komór nabojowych jest mniejsza niż w popularnym Remingtonie 1858. Jeśli chcemy strzelać z pocisków cylindryczno – stożkowych o masie ok. 200 granów, pamiętajmy, że nasypiemy maksymalnie ok. 25 granów prochu czarnego. Nie ma szans na większy ładunek, a i ten nie ma specjalnie sensu, bo nawet na tak długiej lufie nie uzyskamy oszałamiających prędkości. Przykładowo, zastosowanie maksymalnej naważki prochu czeskiego w ilości ok. 35 granów i dopchnięcie kuli ołowianej, okrągłej o masie ok. 140 granów pozwala na uzyskanie prędkości niewiele wyższych od 200 m/s. Do tarczy z kolei wystarcza naważka 20 – 24 granowa. Kto chciałby używać Cattlemana do innych celów niż rekreacja i strzelanie do ciężkich poperów, ten powinien celować w mocniejszego energetycznie Remingtona.
Podsumowując, Cattelman jest wspaniała kopią Colta SAA. Cieszy oko, strzela bardzo przyzwoicie, jest dostępny bez pozwolenia. Gdyby nie ten „zgrzyt” z nazbyt miękkimi bębnami, ten rewolwer miałby szansę przetrwać kilka pokoleń. Tak czy inaczej to obowiązkowa pozycja w szafie kolekcjonera i strzelca czarnoprochowego.
* Sprostowanie do testu:
Postanowiliśmy sprawdzić raz jeszcze celnośc rewolweru, tym razem ładując bęben pociskiem stożkowym typu „Conical” w kal. 452 o masie ok. 200 granów. Broń zaskoczyła nas zupełnie… O ile, przy typowych kulach musieliśmy brać ogromną poprawkę w wysokości, to walcowo – stożkowy pocisk napędzany naważką 24 granów prochu czeskiego okazał się fenomenalnie celny. Rozrzut pięciu pocisków wyniósł niespełna 80 mm! Narzekaliśmy wcześniej na przyrządy celownicze, które okazały się ustawione dokładnie w punkt. Za cel na 25 metrach posłużył czarny krążek o średnicy ok. 5 cm. Strzelaliśmy z prowizorycznej, mało dokładnej podpórki. Strzał jest miękki, przyjemny, odrzut i podrzut wręcz komfortowe. Ten rewolwer jest stworzony do ciężkich pocisków cylindrycznych. Głęboko bruzdowana lufa jest ponadprzeciętnie celna. Ładunek prochu był oddzielony od pocisku docinaną „na szybko” ok. 2 mm przybitką filcową, więc każda komora na pewno nie była identyczna, co tylko potwierdza fakt wykonania przez Uberti naprawdę świetnej broni.