BROWNING HIGH POWER - rodem z Budapesztu...

 

Węgierski Browning High Power

         Woła roboczego niejednej armii świata nie trzeba nikomu specjalnie „z wierzchu” przedstawiać – stary „hapek” jest równie dobrze rozpoznawalny jak Colt 1911 i chyba na tych samych prawach ma zarezerwowane miejsce w światowej historii broni krótkiej. Myliłby się jednak ten, kto naturalną konsekwencją rzeczy wynikającą z samej nazwy „Browning High Power” skojarzyłby tę konstrukcję wyłącznie z mości J. M. Browningiem… Owszem, browningowska aura nieco rozświeca zawiłą drogę tego projektu, jednak po kolei...     

          W latach 20 – tych ubiegłego stulecia Francuzi „nauczeni  potrzebami” pierwszej wojny światowej zgłosili chęć posiadania pistoletu wojskowego strzelającego nabojem 9 mm Luger, ważącego mniej niż 1000 gramów, z magazynkiem 15 – sto nabojowym i zasięgiem ognia do 600 metrów. Konia z rzędem temu, kto w tamtych latach stworzyłby „cudowną dziewiątkę” o dość niskiej masie, na stalowym szkielecie, choćby pozbawioną samonapinania, ale z magazynkiem o tak dużej pojemności i lufą 200 mm. Zwrócono się do samego Browninga, który w tym czasie pracował dla fabryki w Herstal, jednak ten nie wyrażał specjalnego zainteresowania tak zaawansowanym projektem, uznając go za zbyt absurdalny - szczególnie, że magazynki dwurzędowe w ogóle nie były stosowane w broni krótkiej. Belgijski konstruktor i główny inżynier oddziału Fabrique Nationale d’Armes de Guerre - Dieudonne Joseph Saive zaprezentował  jednak w roku 1921 prototyp Browninga 1903 z dwurzędowym magazynkiem i sir John Moses Browning nie miał chyba wyjścia i podniósł rzuconą mu rękawicę. Owocem tychże prac były dwa prototypy wspomnianego wyżej pistoletu: jeden oparty na zamku swobodnym; drugi wykorzystujący działanie krótkiego odrzutu lufy - jednak oba z wewnętrznym mechanizmem bijnikowym i oba z problematycznym sposobem rozkładania. Do konkursu stanął lżejszy pistolet, z lufą krótszą, jednak ten, podobnie jak inne bronie konkursowe, został odrzucony. Wkrótce Francuzi zmienili też nieco wymagania. Browning uniósł się dumą i prac dalszych zaniechał, stąd zaproponowano kontynuację  inżynierowi Saive’owi. Ten broń zmienił, wprowadzając mechanizm kurkowy, jednak broń ponownie nie spodobała się Francuzom ze względu na zbyt dużą masę. Prace konstrukcyjne kontynuowano, jednak bezowocnie. Na mości Browninga przyszedł w 1926 roku kres ziemskiej tułaczki i jego miejsce zajął wspomniany wcześniej inżynier Saive. Kiedy w końcu lat 20 – tych wygasły patenty oparte o Colta 1911, owy inżynier wziął się do prac nad zupełnie nową bronią. Z wcześniejszych prototypów, obok systemu ryglowania, pozostał dwurzędowy magazynek i nazwa oparta wciąż na nazwisku Browninga. W roku 1930 Francuzi ponownie zmienili zasady konkursowe na pistolet wojskowy dla swojej armii i Belgowie po latach prób i prac nad nową konstrukcją zostali bez potencjalnego nabywcy. W roku 1935 otworzyli jednak, wprowadzając wcześniej kilka zmian konstrukcyjnych, komercyjną produkcję seryjną swojego pistoletu skierowaną na rynek prywatnych użytkowników. Broń, pomimo obiecujących parametrów, nie odniosła szczególnego sukcesu. Pistolet przyjął nową nazwę – FN Browning High Power i w niewielkiej ilości wszedł na uzbrojenie kilku armii, między innymi: Belgii, Peru i niektórych państw nadbałtyckich. Kontrakt został nieco ożywiony przez zamówienia chińskie. Paradoksalnie, w rozwoju kariery wojskowej pomogła też wojna i przejęcie zakładów w Herstal przez Niemców w roku 1940. Na potrzeby Wehrmachtu i Waffen – SS wyprodukowano ponad 300 tysięcy sztuk broni pod oznaczeniem P640(b). Dieudonne Saive udał się z kolei na emigrację do Anglii, później do zakładów John Inglis w kanadyjskim Toronto i tam, częściowo z pamięci, odtworzył broń dla zamówień chińskich. Po różnych perturbacjach związanych z brakiem dokumentacji i problemami z zastosowaniem starego występu odryglowującego udało się produkować broń na potrzeby wojskowe Brytyjczyków i Kanadyjczyków. Po zakończeniu działań wojennych pojawiło się na rynkach kilkaset tysięcy sztuk Browninga HP, jednak okazało się, że to wciąż kropla w morzu potrzeb – stąd produkcję kontynuowano w zakładach FN w Herstal. W 1950 roku dokonano poważnej zmiany konstrukcyjnej, przez co dawne lufy były niewymienne z nowymi, zaś użytkownicy zostali zmuszeni do zakupu nowego pistoletu. W 1962 roku zmieniono też rodzaj wyciągu, zastępując prętowy – obrotowym. Kolejne zmiany i wersje obejmowały szeroki zakres: od długości lufy z obciążnikiem i modele "usportowione", przez kolekcjonerskie, grawerowane rarytasy, po wprowadzenie samonapinania, blokad wewnętrznych iglicy, obustronnych dźwigni. Tutaj należy zaznaczyć, że pistolet był produkowany nieprzerwanie aż do roku 2018, produkcję wstrzymano tylko na cztery lata i uruchomiono na powrót w roku 2022. Jak widać, broń cieszy się niebywałym popytem, pomimo wysokiej ceny i przecież wciąż klasycznej budowy. Pamiętajmy, że nawet nowsze wersje wciąż wykorzystują założenia konstrukcyjne sprzed stu lat – ot, nieśmiertelna pani Kowalska, choćby bez samonapinania, to ta jedna, ta jedyna.

         Takiego właśnie „hapeka” będącego bezwstydną, co nie znaczy nieudaną kopią, otrzymaliśmy do testu. Węgierski FEG wykorzystał potencjał pistoletu z Herstal w celach typowo komercyjnych. Bo kto by nie chciał doskonałej kopii za dwukrotnie niższą cenę? Dodatkowym atutem jest naprawdę niezłe wykończenie pistoletu, a otrzymujemy gładko wypolerowane powierzchnie, w mocnej, błyszczącej oksydzie. Prezentowany egzemplarz należy do linii eksportowej i na prawej stronie zamka nosi oznaczenie „Kassnar London”. Pistolet kopiuje wszystkie rozwiązania oryginalnej broni z Herstal, nawet części są zamienne, włącznie ze skrzydłem bezpiecznika, osią zaczepu zamkowego, magazynkiem czy żerdzią sprężyny powrotnej. Broń powiela więc wszystkie wady i zalety starej konstrukcji. Kogo nie stać na oryginalnego „hapeka”, może z powodzeniem celować z budapesztańską kopię.

           Węgierski BHP to broń całkiem duża, choć trzeba zaznaczyć, że pasuje idealnie do każdej dłoni. To jeden z tych pistoletów, które „same” wskakują do ręki i natychmiast wiemy, że nieprzypadkowo to jedna z najlepszych konstrukcji świata. Poza tym w starym HP niewiele jest do zepsucia – części tutaj mało… Brak samonapinania powoduje, że nie znajdziemy tu nawet klasycznej szyny spustowej, a tylko występ współpracujący z językiem spustowym, który przy pociągnięciu spustu wypycha go ku górze. Nacisk na spust i wypchnięcie owego występu powodują, że zostaje podniesiona przednia część swobodnie zawieszonego podłużnego zaczepu umieszczonego w prawej części kanału wewnątrz zamka. Zaczep ten jest umieszczony na jednym kołku ze zwiniętej blachy i wykonuje bardzo krótki ruch wahadłowy. Nacisk na przednią część zaczepu powoduje wypchnięcie tylnego ramienia, które naciska z kolei na zaczep kurkowy i powoduje zrzucenie napiętego kurka na iglicę. Wydawałoby się, że system jest skrajnie prosty i niezawodny – język spustowy wypycha pionowy kołek, ten działa na długą dźwignię pracującą wzdłużnie w zamku, a ta naciska na zaczep utrzymujący kurek… Jednak całość działa inaczej od tradycyjnej szyny spustowej, czujemy chropowatość podzespołów, wyraźny opór i brak płynności. Widać, że to konstrukcja stricte wojskowa, toporna, obliczona na działanie bojowe, a nie na sportową dokładność.

         Prawdopodobnie, biorąc pod uwagę mnogość odmian tej konstrukcji, trafimy na serie zdecydowanie dokładniejsze, z płynniej działającym mechanizmem spustowym, lepiej wykończone, szczególnie z nowocześniejszej linii produkcyjnej fabryki belgijskiej. Ogólnie, jeśli przyjrzeć się dokładniej produktom z budapesztańskiego FEG’a, a testowaliśmy wcześniej Mausera 90DA, to zauważymy identyczne cechy produkcyjne. Nikt nie dbał w FEG’u o estetykę wykonania mechanicznego – części wewnątrz noszą wyraźnie, koliste ślady obróbki skrawaniem: na występie odryglowującym lufy, na pierścieniach odryglowujących w zamku, a nawet w przedniej części zamka, pod lufą, na zewnątrz tulei dla sprężyny powrotnej.

         Subiektywnie, największą wadą broni jest jednak brak typowej szyny spustowej i płynności działania mechanizmu spustowego, który niweczy wszelkie próby regularnego nacisku na język spustowy. Na domiar złego zamek i szkielet są luźno spasowane; nacisk na spust powoduje, że na zamek przenosimy naprężenia całego mechanizmu spustowego. Może to też wina naszego egzemplarza, który pomimo ponad czterdziestu lat nosi minimalne ślady zużycia. Kolokwialnie mówiąc, broń jest „zleżana”, ale niewiele strzelała. Pistolet pochodzi z roku 1983 i jak na swój wiek nosi tylko ślady odbarwienia niezłej jakości oksydy, wewnątrz mechanizmy są ledwie dotarte. 

              Węgierski HP, jak wcześniej już wspominaliśmy, powiela wady i zalety starych rozwiązań. Konserwatyści docenią pancerną konstrukcję (szczególnie że Węgrzy nie szczędzili gotówki na tradycyjną obróbkę ani na jakość stali), prostotę projektu, świetne wyważenie, ergonomię, bardzo czytelne przyrządy celownicze, dwurzędowy magazynek, duży i wyraźny bezpiecznik na szkielecie. Broń można zabezpieczyć na dwa sposoby – kurek posiada „półnapiętą”, pierwszą pozycję. Wtedy można również włączyć bezpiecznik główny, zaczepiając jego ząb na tylnym uchu wyfrezowanym w zamku. Kurek możemy też zabezpieczyć, w ten sam sposób, w pozycji napiętej z nabojem w komorze nabojowej; jednak pamiętajmy, że nie mamy tutaj bezpiecznika chwytowego jak w Colcie 1911, a bezpieczniki mogą różnić się sztywnością zabezpieczenia, co może wpłynąć na przypadkowe odbezpieczenie broni. Nasz egzemplarz nie posiada bezpiecznika magazynkowego.

         Dwurzędowy magazynek mieści 14 nabojów, choć dane techniczne wskazują na wartość niższą o jeden. Sprawdziliśmy, broń obsługuje magazynki oryginalne, czternastonabojowe i pochodzące z HP. Nie do końca pasują magazynki od Mausera 90 i choć wyglądają identycznie, to Mauser ma magazynek nieco dłuższy, który wymaga przerobienia otworu zatrzaskowego, wtedy prawdopodobnie magazynek mógłby zasilać naszego HP. Oryginalne magazynki do pistoletu HP są ogólnodostępne.   

         W kategorii automatyki - broni nie możemy niczego zarzucić. To pancerny wół roboczy, który strzela w miarę dokładnie, jednak nie marzmy o wynikach na tarczy – to typowy pistolet wojskowy zbudowany z myślą o walce do odległości 50 metrów. Kto oczekuje od węgierskiego HP nowoczesności i celności na poziomie sportowym, niech natychmiast zrezygnuje, bo to broń dla konserwatystów lubiących kawał frezowanej stali i całodzienne „tłuczenie” do ciężkich poperów. Ten pistolet oferuje użytkownikowi frajdę na strzelnicy. Należy dodać, że nasz egzemplarz został wyposażony w bardzo czytelne, w pełni stalowe, wysokie przyrządy celownicze – mucha ma ponad 5 mm wysokości; rewelacyjna, trójkątna szczerbina typu Novak osadzona jest na jaskółczy ogon i podnosi wysokość zamka o 8 mm. 

          Broń, jak wspominaliśmy wcześniej, leży znakomicie w dłoni, nawet drobnej – jednak jest to zasługą odpowiedniego typu okładzin. Oryginalne, plastikowe okładki, z którymi otrzymaliśmy broń, są zwyczajnie brzydkie, jednak zgrabne. Postanowiliśmy dokupić okładki przeznaczone do typowego FN HP. I tutaj pojawił się zgrzyt, bo  te pasowały, jednak powiększyły chwyt do rozmiarów XXL. Od razu przyszło na myśl porównanie do testowanego Mausera 90, którego największą wadą był właśnie obszerny chwyt z mechanizmem samonapinania. Wystarczyłoby zeszlifować oryginalne okładki naszego Mausera 90 (pozbyć się, co prawda estetycznego kratkowania) i węgierski pistolet stałby się wygodną i tanią bronią. Podobnie postąpiliśmy z okładkami HP – zostały zeszlifowane do minimum i stały się fenomenalnie wygodne i zgrabne – ciemny orzech jest doskonały na każdą okazję.

          Pewnego rodzaju niedogodnością w kategorii obsługi broni może okazać się stosowany przez wielu strzelców układ trzymania chwytu typu clamshell. Długi zatrzask zamka pełniący jednocześnie funkcję osi głównej dla żerdzi sprężyny powrotnej i zatrzasku do rozkładania broni może zostać przypadkowo naciśnięty w przedniej części w momencie strzału, przez co tylna część zatrzasku zostanie podniesiona i unieruchomi zamek w tylnym położeniu – warto o tym pamiętać, zanim zaczniemy doszukiwać się wad broni. Pistolet jest nieco bardziej kłopotliwy w rozkładaniu, choć nie odbiega nadto od znanych konstrukcji, np. CZ75, Kahr PM9. W celu rozłożenia broni należy unieruchomić zamek w tylnym położeniu, zatrzaskując go na przednim uchu wyfrezowanym w lewej części zamka. Następnie wypchnąć główkę osi zatrzasku zamkowego, wyciągnąć oś i zwolnić zamek oparty na zębie bezpiecznika, wyciągnąć sprężynę powrotną wraz ze swoją osią i uwolnić lufę z pierścieni ryglowych w zamku. Może nie jest to system najszybszy, jednak zdecydowanie bardziej komfortowy od rozkładania Colta 1911.

 

        Węgierski pistolet jest zbudowany wyłącznie ze stali, na dodatek nikt nie poskąpił materiału – stąd masa ponad 1100 gramów z załadowanym magazynkiem nie powinna dziwić. Rozładowana broń, pozbawiona magazynka waży ok. 880 gramów, pusty magazynek podnosi masę do 950 gramów. 200 mm długości i 135 mm wysokości wskazują na pełnowymiarowy pistolet służbowy. Jak widać mamy do czynienia z typową bronią wojskową, do zewnętrznej kabury, z docelowym przeznaczeniem  bojowym. Kto tego od „hapeka” oczekuje, ten nie zawiedzie się - również na świetnej, węgierskiej kopii.              

 

* Dane historyczne w oparciu o ogólnodostepne zasoby sieciowe i książkę A.B. Żuka "Pistolety i rewolwery"